O nieustającej potrzebie edukacji – wywiad z panią doktor Bożeną Didycz
Myślicie, że edukacja kończy się wraz ze zdaniem egzaminu dojrzałości lub radosnym podrzuceniem biretu podczas gali rozdania dyplomów na uczelni wyższej? Nic bardziej mylnego! Chociaż fraza „nauka trwa przez całe życie” może uchodzić za cytat rodem z Paulo Cohello, nie można odmówić jej prawdziwości.
O tym, jak to z tą nauką i koniecznością ciągłego podnoszenia swoich umiejętności faktycznie jest, opowiedziała nam lek.med. Bożena Didycz – specjalista pediatra, od ponad trzydziestu lat pracująca w zawodzie lekarza, a od ponad dwudziestu lat zajmująca się pacjentami wPoradni Chorób Metabolicznych (PChM)i Rzadkich Wrodzonych Wad Metabolizmu (PRzWWM) w Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym (USD) w Krakowie.
Magazyn PKU Connect: Pani Doktor, proszę nam opowiedzieć, czym na co dzień zajmuje się poradnia chorób metabolicznych i kim właściwie są Pani pacjenci.
Bożena Didycz:W Poradni Chorób Metabolicznychi Rzadkich Wrodzonych Wad Metabolizmu Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego (USD)w Krakowie przeważają pacjenci z fenyloketonurią. Z uwagi na stale wydłużającą się od 2007 roku listę wykonywanych badań przesiewowych noworodków w kierunku innych wrodzonychwad metabolizmu zmienia się również profil pacjentów i ulega wydłużeniu lista pacjentów Poradni z innymi problemami metabolicznymi.
M.PKU: A iloma pacjentami teraz się Pani zajmuje, jeśli chodzi o PKU?
BD:Od początku swojej działalnościw 1986 roku Pracownia Badań Przesiewowych i Poradnia Chorób Metabolicznych realizują Program Badań Przesiewowych Noworodków dla trzech województw: małopolskiego, podkarpackiego i świętokrzyskiego, będąc drugim co do wielkości po Instytucie Matki i Dziecka i jednym z dziewięciu ośrodków w Polsce. Ilość specjalistów prowadzących podobne poradnie jest również ograniczona.
Z danych archiwalnych, prowadzonych od 2000 roku, znana jest ogólna liczba zarejestrowanych w PChM w Krakowie pacjentów z PKU, któraza stanem na koniec 2017 roku wynosi blisko 800. Pacjentami Poradni sązarówno dzieci (od okresu noworodkowego do 18 roku życia) jaki osoby dorosłe (jeszcze w ubiegłym roku najstarszym pacjentem naszej poradni była osoba urodzona w 1952 roku).
Rzeszapacjentów będących pod stałą obserwacjąjest zdecydowanie mniejsza (~74% ogólnej liczby pacjentów) i, niestety, z upływem czasu z tendencją wzrostową. Jest to populacja dość zróżnicowana nie tylko pod względem wiekowym, jak i intelektualnymz powodu opóźnionego rozpoznania, niewłaściwego i/lub niekonsekwentnego leczenia. Wobec czego część z nich przebywa w Domach Opieki Społecznej (14-15 osób).
Ponadto pojawiła się grupa potomstwa matek z PKU (75 dzieci), nierzadko z własną PKU (7 przypadków). Od końca lat 90-tych ubiegłego wieku w naszym ośrodku rozpoznano 7 przypadków dzieci z nietypową PKU, trójka z nich pozostaje w stałym leczeniu w PRzWWM USD.
M.PKU: To musi mieć Pani pełne ręce roboty!
BD:Tak, dlatego tak ważne jest utrzymanie sprawnego zespołu Poradni Chorób Metabolicznychfunkcjonującego od wielu lat wnastępującym stałym składzie:
-lekarz ze specjalizacją z pediatrii i dość pokaźnym stażem i doświadczeniem pracyw Poradni o profilu metabolicznym,
-dietetyk z doświadczeniem w chorobach metabolicznych,
-pielęgniarka z doświadczeniem pracy w Poradni Genetycznej,jak również Poradni Chorób Metabolicznych. Dzięki jej olbrzymiemu doświadczeniu (zdecydowanie największemu spośród wszystkich zatrudnionych), konsekwencji i ogromnemu zaangażowaniu,udało się z istniejącego w Poradni archiwum dokumentacji utworzyć bazę danych pacjentów z PKU, która jest nieocenionymźródłem tzw. wiedzyanamnestycznej (czyli informacji wynikającej z wywiadu genetycznego, nierzadko również rodzinnego).
Ponadto współpracujemy z grupą psychologów klinicznych. Tegorodzaju współpraca stała się nieodzowną częścią sprawowanej opieki nad pacjentem z PKU w PChM i PRzWWM.
M.PKU: W swojej codziennej pracy prowadzi Pani działania edukacyjne – przekazuje Pani wiedzę na temat choroby, jaką jest fenyloketonuria, ale też udziela Pani rad, jak sobie z nią radzić w życiu. Niesie więc Pani przysłowiowy „kaganek oświaty”. Wiemy też, że wciąż powraca Pani do edukacji i dba o stan wiedzy nie tylko swoich podopiecznych, ale i swój własny. Może nam Pani uchylić rąbka tajemnicy w tej kwestii? Skąd pomysł powrotu do nauki?
BD:Wymaga tego codzienna praca zawodowa w bardzo specyficznej dziedzinie pediatrii, jaką jest pediatria metabolicznai choroby metaboliczne.Drogę od badania przesiewowego do pełnoletności przebywało się z każdym „swoim dzieckiem PKU”: krok po kroku, przez godziny, dni, miesiące i lata życia każdego z nich.
Gdy zaczynałam w 1997 roku pracę z pacjentami (kolejno w Poradni Genetycznej, PChM i PRzWWM)posługiwaliśmy się tylko jednym rozpoznaniem fenyloketonurii, a obecnie:
- rozpoznajemy PKU: badaniem przesiewowym noworodków z użyciem metody Tandem MS-MS. Test Guthrie’go przeszedł do historii, stosowanadotychczas metoda kolorymetryczna powoli traci na znaczeniu;
- różnicujemy PKU: typową i nietypową,
- leczymy:
- fenyloketonurię klasyczną
- łagodną fenyloketonurię(BH4-wrażliwą, BH4-niewrażliwą);
- łagodną hiperfenyloalaninemię(BH4-wrażliwą, BH4-niewrażliwą);
- obserwujemy pacjentki z
- hiperfenyloalninemią (szczególnie nastolatki wchodzące w okres pokwitania);
- dzieci z zespołem MPKU (zespołem matczynejfenyloketonurii);
- narastający problem zaburzeń psycho-emocjonalnych o charakterze depresyjno-lękowym u pacjentów z przewlekłą hiperfenyloalaninemią.
Aktualnie brak rozpoznania, albo późne rozpoznanie i w konsekwencji brak i/lub niedostateczne leczenie jest kazuistyką.
Ale czas jest nieubłagany, wciąż ucieka, kolejne lata upływają coraz szybciej, zdecydowanie szybciej aniżeli by się chciało. Kolejny rok, jak kolejna kartka terminarza przewracana bezszelestnie, nieubłaganie i nieuchronnie dokłada dzień za dniem, rok za rokiem. Odnoszę wrażenie, że postęp wiedzy naukowej o PKU również nabrał rozpędu. Dzisiaj to już nie jest zdawkowa informacja umieszczana w podręcznikach, to jest dziedzina chorób metabolicznych. Obecnie są to giga bajty (GB) informacji i tysiące specjalistów w dziedzinie biologii, chemii, fizyki, biochemii, biofizyki, biotechnologii, bioinżynierii, informatyki, genetyki, transplantologii, … i ogrom tej wiedzy, którą należy po transformacji przez siebie… przekazać osobom, które w większości przypadków nie posiadają wykształcenia biologicznego. Jeżeli chce się osiągnąć sukces i satysfakcję z tego, czego się dokonało w swojej działalności zawodowej, to nie ma stania w miejscu!
Wieloletnia praca z pacjentami powoduje, że zaangażowani w ten proces fachowcy, dążąc do doskonałości zobligowani są do nieustannego poszerzenia swoich horyzontów. To praca narzuca rygor nieustającego procesu samokształcenia, edukowania pacjentów i ich rodziców.
M.PKU: Pacjenci są więc niezwykle ważnym elementem w tej układance.
BD:Najważniejszym…Celem wdrożenia badania przesiewowego w kierunku PKU było rozpoznanie choroby przed wystąpieniem objawów klinicznych, czyli upośledzenia umysłowego.Gdy badanie przesiewowe stało się rutynową „procedurą” w opiece noworodkowej, pozwoliło to na prawie całkowitewyeliminowanie zagrożenia niepełnosprawnością intelektualną z powodu opóźnionego rozpoznania fenyłoketonurii. Stopniowo gromadzone doświadczenie leczenia pozwoliło na wyeliminowanie zagrożenia upośledzenia umysłowego w przypadkach nieleczonych.
Od tego okresu urosło już całe pokolenie pacjentów, którzy weszli w dorosłe życie. Razem z pacjentami rosło nasze doświadczenie i gromadziły się obserwacje, zarówno sukcesy, jak też i porażki, z których wyciągnięto wnioski. Stwierdzenie, że choroba jest wrodzona i nie rokuje wyleczenia,jest jednoznaczne, ze stwierdzeniem, że czas jej trwania to całe życie.
Skoro już mamy do czynienia z chorobą przewlekłą, a najstarsi pacjenci z tzw. okresu „przesiewu pilotażowego”, mimo już sędziwego wieku, nadal pozostają w opiece specjalistycznej, to nie podjęcie próby oceny blisko 33-letniego doświadczenia leczenia i ciągłości obserwacji oraz utrwalenia tego dorobku byłoby dużym błędem. Tutaj jest źródło, z którego wynikają nasze (specjalistów) zainteresowania, również stąd czerpiemy inspiracje naukowe.
M.PKU: Często występuje Pani w roli nauczyciela, przekazując wiedzę bezpośrednio pacjentom lub ich rodzicom, ale także w roli ucznia – zdobywając nowe doświadczenia i na nich właśnie się ucząc?
BD:Najczęściej ja występuję w różnych rolach: ucznia, obserwatora i nauczyciela. Co decyduje o „wyborze mojej roli”? Tak naprawdę nie jest to wybór,decyduje wiele okoliczności, a najczęściej ich zbieg. Wszystkorozpoczyna się od „wezwania” Pracowni Badań Przesiewowych, następnie rodzice przychodzą z noworodkiem do Poradni, a towarzyszy temu ogromny stres, spowodowany nieprzewidywalnym zwrotem wydarzeń.
Ucząc rodziców małych pacjentów dążę do jak najszybszego nauczania dzieci. Uważam też, że pacjent, który cierpi na tak rzadką chorobę, która jest na całe z nią, musi także wiedzieć o niej wszystko. Jestem bardzo często krytykowana przez moich kolegów-lekarzy za taki punkt widzenia, gdyż (i mówię to z dużą satysfakcją) nierzadkie są sytuacje, w których zdecydowaną przewagę w zakresie wiedzy o PKU posiadają rodzice …
M.PKU: Pytanie: Która grupa pacjentów jest najbardziej wyedukowana?
BD: Postęp wiedzy w dziedzinie chorób metabolicznych, a szczególnie wiedzy o fenyloketonurii, wtak krótkim, z punktu widzenia nauki, czasie (1937-1985-2018) jest ogromny. Z tego powodunierzadko w trakcie wykładów, które prowadzę dla rodziców i pacjentów podczas spotkań edukacyjnych, być może z premedytacją, usiłuję przedstawić poszczególne etapy historii fenyloketonurii na kanwie mojej kariery zawodowej. Mój „mariaż z PKU” został zawarty w 1996/97roku. A teraz spróbujmy zabawić się w „Skojarzenia” czasowe: pierwszą mutację w genie PAH zidentyfikowano w 1986 roku, co dziwnym trafem zbiegło się z ukończeniem przeze mnie studiów medycznych, a po upływie 32 lat pracy zawodowej liczba zidentyfikowanych mutacji jest bliska 1000.
My, lekarze, uczymy się przez całe życie i jeszcze jeden dzień dłużej. Nie wiem,czy są Państwo zorientowani, że w medycynie wszystko jest najdłuższe i wymaga wielu wyrzeczeń: najdłuższe są studia medyczne, gdyż trwają 6 lat; po zakończeniu pobierania wiedzy akademickiej zaczyna się tzw. „dochodzenie do samodzielności zawodowej”: staż podyplomowy 1 rok, a następnie wiele lat specjalizacji (po 5-6 lat na każdą).
W swoim dotychczasowym życiu zawodowym po ukończeniu Wydziału Pediatrycznego Wyższej Uczelni Medycznej we Lwowie zaliczyłam dwustopniową specjalizację z neonatologii (dziedzina pediatrii, dotycząca wiedzy o fizjologii i patologii okresu noworodkowego, czyli pierwszych 28 dni życia człowieka), a następnie po powrocie do Polski dwustopniową specjalizację z pediatrii. Już z bagażem doświadczenia zawodowego rozpoczynałam pracę z pacjentami z fenyloketonurią. Wiedza przychodziła wraz z nowymi pacjentami i z nowymi wyzwaniami.
A młode życie odpływało pomiędzy dyżurami i książkami do „krainy przewlekłego braku snu”.
Ta historia wydarzyła się naprawdę w moim życiu.
Przybiega do mnie koleżanka i mówi, że ma do mnie prośbę.
Koleżanka: Czy nie wzięłabyś za mnie dyżur w sobotę?
Ja: Przykro mi, ale nie mogę.
Koleżanka: Dlaczego?
Ja: Bo wychodzę za mąż.
Koleżanka: Czy nie mogłabyś wyjść za mąż w następną sobotę?
Ja: Nie będę mogła.
Koleżanka: Ale dlaczego?
Koleżanka: Bo urzędnik Urzędu Stanu Cywilnego będzie miał wolną sobotę.
M.PKU: Czy tego dotyczyła Pani praca doktorska? Właśnie wnioskowania na podstawie obserwacji pacjentów?
BD: Pracuję w poradni od 1997 roku i mamy już pokolenie pacjentów, 20-latków, obserwacja których pozwala na wyciągnięcie pewnych konkluzji.Są oczywiście sukcesy, ale są i porażki, z których należy wyciągnąć wnioski.Wydawać by się mogło, że w przypadku PKU wszystko jest banalnie proste: badanie przesiewowe w okresie noworodkowym, dieta niskofenyloalaninowa wdrożona we właściwym czasie, i tylko tyle, albo aż tyle, na początku i do pełnoletności. A prawda okazała się być surowa, nieco odmienna od przewidywań: wraz z ukończeniem 18 roku życia nie kończą się zagrożenia, które niesie ze sobą przewlekła hiperfenyloalaninemia.
Przez ostatnie 20 lat wszyscy pacjenci z PKU w naszym ośrodku byli prowadzeni zgodnie z zaleceniami, czyli po weryfikacji nieprawidłowego wyniku badania przesiewowego wdrażano leczenie dietetyczne w oparciu o produkty spożywcze specjalnego przeznaczenia pod kontrolą stężenia fenyloalaniny w surowicy krwi z uwzględnieniem indywidualnej tolerancji fenyloalaniny, a także regularnych badań psychologicznych. Celem takiego postępowania – prawidłowy rozwój intelektualny osoby leczonej. Niestety, nawet najlepsze standardy postępowania, nie będąc konsekwentnie realizowane, nie gwarantują pozytywnego efektu leczenia.
Zastanawiając się nad przyczyną tak niejednorodnych problemów sfery psycho-emocjonalnej, które obserwujemy u nastolatków i dorosłych z PKU, dążyłam do zidentyfikowania parametru, pozwalającego przewidzieć możliwość wystąpienia ww. zaburzeń. Na wstępie należało przeanalizować, co na ten temat zostało napisane. Jak i co należy poddać analizie, umożliwiającej wyciągnięcie pewnych konkluzji. Jest więc materiał do analizy! A żeby wyciągnąć wnioski, to trzeba się zająć statystyką, która z kolei prowadzi do tego, że trzeba się zająć nauką… i naturalnie wszystko się ułożyło w pracę doktorską. Tutaj, w naszym ośrodku, z uwagi na liczną grupę pacjentów, mogliśmy sobie pozwolić na przeprowadzenie badania.
Doszłam do wniosku, że szkoda, żeby wysiłek tylu lat poświęconych na wychowanie pokolenia pacjentów z PKU nie był w żaden sposób podsumowany i udokumentowany. To pacjenci sprowokowali mnie do tego wszystkiego – nie moje genialne myśli! Musiałam im i ich rodzicom udowodnić, że warto było podejmować te wszystkie trudy. Niespodziewanie do zgłębienia swojej znajomości o szczegółach neuro-rozwojowych i psycho-emocjonalnych w wychowaniu dziecka z PKU zostali zmuszeni także rodzice pacjentów.
M.PKU: Jaki był temat Pani pracy?
BD:Sam temat powstał z trzech opublikowanych prac zbiorowych, które dotyczyły tej problematyki. Tytuł pracy to: „Zaburzenia psychologiczne i emocjonalne u dzieci i młodzieży z fenyloketonurią”.
M.PKU:Czy może opowiedzieć Pani coś więcej na ten temat?
BD: Okazuje się, że na rozwój psycho-emocjonalny w okresie nastoletnim i w okresie dojrzałości wywierają wpływ stężenia fenyloalaniny, które obserwowało się u pacjentów w przebiegu ich pierwszych 12 lat życia. Parametrami pomocnymi w ocenie predyspozycji do pojawienia się różnego rodzaju zaburzeń są zarówno wysokość stężenia fenyloalaniny, jak i wahania tych stężeń (wartości niskie i wysokie), ale i częstotliwość kontroli biochemicznych. Te zaburzenia są dość niebezpieczne – są to zaburzenia lękowe, depresyjne, związane z zakłóceniem koncentracji i uwagi lub zaburzenia pamięci. Zdecydowanie przeważają w okresie nastoletnim i okresie dojrzewania, ale obserwowane są i u dorosłych. Mechanizm uszkodzenia układu ośrodkowego różni się w zależności od wieku dziecka. Im młodszy pacjent, tym bardziej przeważają zaburzenia neurologiczne, natomiast zaburzenia natury psychologicznej i emocjonalnej dominują u osób dorosłych. Podejmujemy więc próby znalezienia markerów, które pozwolą w pewnym stopniu przewidzieć przyszłość psycho-emocjonalną u młodego pacjenta. Wyniki przeprowadzonych badań potwierdzą rodzicom pacjentów, którzy brali udział w procesie badawczym, że to, co robiliśmy w poradni przez wiele lat, to była dobra robota.
M.PKU:Zakładam, że poświęciła Pani całe lata pracy na zbieranie materiałów do badań i późniejsze analizy. Czego się Pani obawiała nad bardziej podczas tego procesu powrotu do edukacji?
BD:Bałam się porażki i tego, że nie będzie jednoznacznej odpowiedzi! Przede wszystkim zastanawiałam się, czy rzeczywiste problemy pacjentów znajdą wytłumaczenie w tych obserwacjach lekarskich i obserwacjach dietetyka. Ta praca stała się podsumowaniem całej mojej działalności zawodowej i pracy z fenyloketonurią.
M.PKU:Czy może Pani powiedzieć, że jest Pani usatysfakcjonowana?
BD: Myślę, że największą satysfakcją jest szacunek i zaufanie pacjenta. Jeżeli jest dowód rzeczowy w postaci prawidłowego rozwoju intelektualnego, szczęśliwego życia zawodowego, rodzinnego, naukowego, to znaczy, że można powiedzieć o satysfakcji. Wszystko zaczęło się od edukacji rodziców, nie od analizy nieszczęśliwych przypadków, i teraz jestem pewna, że to, że się ustala na wstępie pewne zasady współpracy z rodzicami i się ich indoktrynuje (nie boję się tego słowa!), przynosi wymierne korzyści dla pacjenta. Moją rolą jest tak wyedukować rodziców, by później, jak rozmawiamy przez telefon, bo tak głównie komunikuję się z rodzicami na odległość, toczyła się rozmowa dwóch fachowców. Jestem zdania, że jestem od tego, by wydawać zalecenia, a to rodzice i opiekunowie leczą swoje dzieci w domu. Nie uzurpuję sobie prawa to bycia jedyną w procesie leczenia pacjenta, wszystko jest uwarunkowane tym, na ile rodzice mają zaufanie do lekarza i wierzą w to, co im mówi. Nie wiem, czy oni są szczęśliwi z tego powodu, że muszą się też wszystkiego uczyć od podstaw – jak studenci: czym jest białko, tłuszcz, węglowodany, czym i do czego jest fenyloalanina. Jednak wiem, że ta nauka nie idzie w las i nierzadko zdarzają się sytuacje, że pokazują, jak świetnie są wyedukowani.
M.PKU: Słucham Pani i mam wrażenie, że brzmi Pani jak profesjonalny, rasowy nauczyciel. Czy miała Pani takie ambicje już wcześniej? Plan, żeby nauczać?
BD: (śmiech) Gdy kończyłam przedszkole i odbywał się z tej okazji bal, chciałam być stewardessą. Nie wiem skąd mi to przyszło do głowy! Moja mama też była bardzo zdziwiona. Potem, jak już kończyłam szkołę średnią, to mój wybór był od dłuższego czasu jednoznaczny. To przerażało moją mamę, ale wybrałam studia medyczne. Moja siostra była bardziej „mamusina”, ja zaś przedsiębiorcza. Ona bała się myszy, raz upadła i rozbiła sobie brodę, a ja musiałam zawsze bronić tej swojej siostry. I chyba też trochę z tego wynika ta moja rola bycia lekarzem i mentorem.
M.PKU:W pracy lekarza taka zaradność jest chyba bardzo pożądaną cechą.
BD:Życie nie oszczędziło mi różnych ciekawych przygód. Wybrałam sobie dość kontrowersyjną specjalizację, bo neonatologię. Pracowałam na oddziale położnictwa, na 60-cio łóżkowym oddziale. Miałam wtedy 29 lat. Pewnego dnia musiałam sama zająć się całym oddziałem i nie było „zlituj się”! Oddział noworodkowy to było dla mnie przeolbrzymie doświadczenie zawodowe i ciężka szkoła życia. Szczególnie położnictwo – często trzeba działać natychmiast. Tam nauczyłam się zdecydowanego działania i szybkiego podejścia do tematu. Nie miałam czasu na zwłokę. I tak już się przyzwyczaiłam w tym życiu.
M.PKU:W nawiązaniu do tego, jak intensywny tryb życia musi prowadzić lekarz – czy trudno było Pani pogodzić obowiązki pracy w poradni i życie prywatne z naukowym?
BD: Moje dziecko urosło i zaczęło dorosłe życie i zyskałam trochę wolnego czasu. Ale nie da się ukryć, że wszystko, co się robi w życiu, przeplata się ze sobą i nie można tak do końca oddzielić życia zawodowego od prywatnego. Czy było trudno? To trudne pytanie! To jest moje życie, moja praca i moi pacjenci, którzy są moją rodziną jednocześnie. To jestem ja – to nie jest żadna misja. Każdy z nas robi to, co uważa za słuszne i potrzebne. Twierdzę, że osoby, które zajmują się fenyloketonurią to są szaleńcy! Jak się trafia w taki szalony wir, to już się z tego wiru tak łatwo nie wydostaje. Jestem szczęśliwa, że to, co robię, daje mi satysfakcję.
M.PKU:Pani doktor, tak już na zakończenie – może jakaś rada dla naszych czytelników? Może Pani sprawdzone sposoby na przyswajanie wiedzy?
BD: Nauczyć się trzeba raz, zapomnieć. Nauczyć się drugi raz, zapomnieć. Nauczyć się po raz trzeci i już zostaje na całe życie. „Repetitio mater studiorum est” („Powtarzanie jest matką wiedzy”). Na początku, jeszcze na studiach, trzeba się uczyć z książek na temat jednostek chorobowych: etiologia, patogeneza, i tak do samego końca. Jak się kończy studia, to się zaczyna czytać o jednostce chorobowej nie od etiologii, a od powikłań. Jak się zdobędzie pewne doświadczenie, to już nie trzeba czytać ani etiologii, ani patogenezy, ani powikłań, tylko się mówi: a jaką przyszłość ma to, co robię?
M.PKU: A co do studiów właśnie – może jakieś ciepłe wspomnienie z tych czasów, anegdota?
BD:Lwowska uczelnia, na której studiowałam, zajmuje olbrzymi teren i jest tam wiele bardzo starych pawilonów. Wojewódzki Szpital Dziecięcy mieści się w starym budynku sanatorium gruźliczego, niedaleko terenów spacerowych w zabytkowym parku na wzgórzu zwyczajowo nazywanym Kajzerwald. W szpitalu tym pod koniec 6 roku studiów mieliśmy zajęcia z ortopedii (czego nie znosiłam z powodu moich negatywnych skojarzeń, że to „okropnie boli”). W przedwojennych szpitalach sanatoryjnych zewnętrzne ściany były obficie przeszklone, przy salach werandy do leżakowania na świeżym powietrzu. A za oknami wiosna, atmosfera do miłości i marzeń, nie żadna tam ortopedia.
Prowadzący zajęcia docent (do dziś pamiętam jego nazwisko – Gruń) wprowadził nas do pokoju zabiegowego, w którym miało być wykonywane u dziecka nastawianie nieprawidłowo zrośniętego złamania prawego przedramienia. Oczywiście w znieczuleniu. Usiłowałam wytłumaczyć docentowi, że nie najlepiej reaguję na tego rodzaju manipulacje. Na co usłyszałam reprymendę, że nie jestem na studiach teatralnych. Więc bohaterskim wysiłkiem panując nad zbliżającym się pod mostkiem „globus histericus”, ustawiłam się w pierwszym rzędzie obserwatorów, a raczej obserwatorek (a niech tam, co ma być to będzie, raz kozie śmierć). Drugi rząd zajęła ta bohaterska płeć mocniejsza. Pielęgniarka przyprowadziła dziecko …
I od tego momentu wszystko potoczyło się jak na filmie akcji. Wyglądał obardzo efektownie, o czym się dowiedziałam z opowieści stojącego za moimi plecami kolegi, który rzekomo przez cały czas trwania studiów był we mnie zakochany bez wzajemności. „Byłem jak zwykle za twoimi plecami. Z myślami w chmurach za oknem. Ale niespodziewanie poczułem lekki nacisk na klatkę, a potem ciepło twojego ciała, przechylonego do tyłu. Gdy się przemieszczało w dół od barkudo pasa, obleciało mnie tak błogie uczucie, że zacząłem mieć przypuszczenia, że wreszcie moje uczucie zostało odwzajemnione. Lecz ciało zdecydowanie zmierzało ku nieuniknionemu upadkowi, co wyrwało mnie z „oparów mrzonkowych”. Należało definitywnie odrzucić nadzieję i zapobiec całkowitemu jego upadkowina marmurową posadzkę.”
Opowieść tę usłyszałam nieco później, co mnie bardzo rozczuliło, gdyż z powodu zawodu miłosnego mógł odstąpić od ratowania „mojego ciała”. Zwyciężyło poczucie obowiązku niesienia pomocy bliźniemu.
Natomiast, po odzyskaniu „ciągłości taśmy świadomości”, ku mojemu zdziwieniu, gdy otworzyłam oczy, zobaczyłam swoje nogi. Widok ten nagle przesłoniła blada twarz docenta, który zapytał: „Jak się Pani czuje?”. W odpowiedzi usłyszał: „A nie mówiłam, Panie Docencie”.
M.PKU: Pani doktor, bardzo dziękuję za przemiłą rozmowę!
BD: Pamiętajcie, że nie jest ważna nauka dla samej nauki. Ważne jest to, żeby wszystko co się robi w życiu dawało satysfakcję.